W tym odcinku opowiem Ci o moim zaplanowanym, wymarzonym, idealnym urlopie na łonie skandynawskiej natury. Opowiem Ci o wycieczce i wędrówce na najwyższy szczyt Szwecji, czyli Kebnekeise. Ale wiadomo jak to bywa czasem z tymi idelanie zaplanowanymi wakacjami, no bywa to tak, że wychodzą one zupełnie inaczej, niż było to w scenariuszu.
Nasz urlop zakończył się szczęśliwie, ale jego początek i koniec nie były fajne. Natomiast wspomnienia jakie mamy z tego miejsca są niesamowite i absolutnie warte wspomnienia i opowiedzenia.
To nie jest odcinek, z którego dowiesz się gdzie najtaniej zjeść i najwygodniej zanocować w drodze na Kebne. Co więc się w nim znajduję?
Na początek przedstawię Ci rozkład dzisiejszego odcinka:
- Na wstępie kilka najważniejszych informacji o szczycie Kebnekeise,
- O tym jak tam dotrzeć i przetrwać,
- Potem krótko o tym, jakie mamy (my, czyli ja i mój partner) doświadczenie w podobnych wycieczkach,
- Jak nasze plany o mało nie padły w gruzach,
- Czego nauczyłam się o ludziach Północy,
- O niesamowitej naturze szwedzkiego Lappland,
- O tym co oprócz najwyższego szczytu można robić w okolicy,
- O bezpieczeństwie i kilku słowach przestrogi, nie tylko w szwedzkiej naturze, ale w każdej wyciecze jaką robisz poza ściany własnego domu,
- Oraz na końcu o tym, jak zakończyła się ta wycieczka, a powiem Ci, że nie było to dla mnie fajne zakończenie.
Kebnekaise – czyli najwyższa góra Szwecji znajduje się w gminie Kiruna, w okręgu Norrbotten. Góra składa się z dwóch szczytów, południowego i północnego, które walczą ze sobą o to, który z nich jest wyższy. Na dzień dzisiejszy wygrywa szczyt północny z wysokością 2096,8 m npm.
Dlaczego walczą i dlaczego to się zmienia? Zapewne już obiło Ci się o uszy takie wyrażenie jak „ocieplenie klimatu” lub „topnienie lodowców” to właśnie dlatego. Szczyty te pokryte są lodowcem, jedynym pozostałym lodowiecem szczytowym w Szwecji i dlatego ich wysokość się zmienia. Tzn wysokość góry jest ta sama, to tylko lodowiec na szczycie się topi.
Na obydwa z tych szczytów można wejść, natomiast szczyt północny wymaga wspinaczki lub przejścia między odsłoniętymi szczytami z odpowiednim sprzętem. Wymaga to specjalnego przeszkolenia i sprzętu bezpieczeństwa, alternatywnie przejścia w grupie z certyfikowanym przewodnikiem górskim.
Szczyt południowy można natomiast przejść samemu, bez wspinaczki, bez przewodnika. Jedyne co potrzebujesz to dobra lub lepsza kondycja, silne nogi i wiara w dobre warunki pogodowe 🙂
Opcje są dwie, a dokładnie szlaki są dwa – Szlak wschodni jest krótszy, ale wymaga przejścia po lodowcu, więc odradzany jest turystom bez doświadczenia.
W ten sposób, drogą eliminacji doszliśmy do jedynego szlaku, który byliśmy w stanie przejść my, czyli dla opcji dla typowego turysty.
Ten szlak nazywa się zachodni, bo jest na zachód od wschodniego 🙂 Hihi a tak serio to słabo hihi, bo rozmawiając o tym po szwedzku mam zawsze spóźniony zapłon, muszę jak dziecko w przedszkolu zastanawiać się która to prawa, a która lewa strona i do tego wymowa, która nie pomaga.
Jest to najbardziej popularny szlak, ma długość 9 kilometrów (w jedną stronę) oraz przewyższenie 1800 metrów. Średni czas przejścia to od 10 do 14 godzin. I tak, to na prawdę może tyle zająć.
*Zanim przejdę do dalszej opowieści to muszę dać Ci krótkie streszczenie o nas i naszych doświadczeniach, aby może jakkolwiek pomogło Ci to w wyobrażeniu sobie dalszej części.
Ja Alicja oraz Tommy mój partner, rocznik 91 i 88. Wysportowani, raczej w formie. Mamy już doświadczenia wspólnych hikingów, wycieczek oraz roadtripów. Zwiedziliśmy kawałek Norwegii, od Lofotów, poprzez Trolltungę, Bessegen, Kjerag czy Preikistolen. Czyli żadni z nas podróżnicy, wspinacze czy tzw harcory, raczej miłośnicy aktywności na świeżym powietrzu, treningów oraz urlopowi zwiedzacze.
Ok a więc zacznę od początku, czyli od jak myślisz czego? No ja zanim wyjadę w trasę, a w naszym przypadku, z domu do Nikkaloukta, czyli ostatniego miejsca w którym można zaparkować samochód przed wyjściem w góry jest około 800 km, czyli około 10h jazdy.
A więc dla mnie ważne było co zapakujemy, jak zapakujemy ale przede wszystkim czy nasz samochód jest w stanie dojechać tam, potem może jeszcze gdzieś indziej, wrócić i się nie zepsuć. Tommy pojechał z nim na przegląd, oczywiście z zapasem jednego dnia i wszystko miało być ok. Miało być, ale samochód zaczął szwankować już za Umeå, czyli jakieś półtorej godziny drogi od domu. Nie będę się tu rozgadywać, ale możesz się domyślić jakie były to fajne godziny w podróży, z niepewnym samochodem, z pogodą która się zmieniała na gorsze i mieliśmy małe okno pogodowe. Koniec końców zostaliśmy awaryjną noc w Kirunie. Na drugi dzień cudem udało się nam znaleźć mechanika, który nam pomoże i tu jest coś, o czym bardzo chcę Ci opowiedzieć i nie ma to nic wspólnego z górami, czy wędrówką.
Pamiętam, że byłam wtedy bardzo zestresowana, całą tą sytuacją z samochodem, bo to nie tak miało być. Wiesz zapewne jak to jest przed wyjazdem, bieganina w domu, bieganina w pracy, zmęczenie itp. Więc to jest moja wymówka na całe to wewnętrzne rozdygotanie. I chodziliśmy tak od jednego zakładu do innego, a był to czas urlopów, więc w większości była kartka, że zamknięte. Aż trafiliśmy do dużego centrum, gdzie stało dwóch panów w recepcji, czyli taki dobry znak. I mu powiedzieliśmy o co chodzi, Pan, że spoko oni nam pomogą. Popatrzył w kalendarzu i mówi, że w czwartek mogą, a był poniedziałek. Za tydzień! NO Nieiiieeeee, a dodam, że z Kiruna do Nikkaloukta już rzut kamieniem, może godzina jazdy, ale samochód załadowany, a my nie byliśmy przygotowani na nagle zmiany planów i szukanie autobusu, noclegu itp. Poza tym mieliśmy jechać po tym w dalszą trasę. Także wyszliśmy z tamtąd, ja zdenerwowana, w głowie milion myśli i scenariuszy co teraz, a Tommy na to „Jak ja ich kocham, oni są tu tacy spokojni. Słyszałaś go? Jak mówił?”
Yyyyy czy my jesteśmy przypadkiem w tej samej sytuacji i miejscu, bo ja nie kumam jak możesz tak mówić? No i teraz juz kuman, ludzie z Północy ogólnie, chociaż ta Północ to dla każdego inne miejsce, są mega spokojni i tacy zrównoważeni. Tzn na pierwszy rzut oka oczywiście, ale dla turysty, który czytał o tym tylko w książkach czy słuchał w podkaście może tak się wydawać, ale pod powierzchnią kryje się wiele emocji. Takich emocji, które cieżko zobaczyć, ale one tam są. Pamiętam tę sytuację bardzo dokładnie, widzę ją teraz jak taką scenę z filmu, tak jakbym obserwowała ją z boku. Zrobiło to na mnie wrażenie i zostało w pamięci. Nie jestem oczywiście ekspertem od ludzi Północy, ale to i inne późniejsze sytuacje i opowieści dużo mnie nauczyły. Taka dygresja, może kiedyś i Ty będziesz czy w Północnej Norwegii, Szwecji, albo Finlandii – postaraj się zaobserwować ludzi stamtąd.
Przechodzę do Kebne, to to jest temat dzisiejszego odcinka. Jak już wspomniałam Nikkaloukta to miejsce, do którego dojeżdża autobus z Kiruny. Dotarcie tam z użciem GPS’a jest proste, należy uważać jedynie na renifery i inne zwierzęta na drodze.
Nikkaloukta – Kebnekaise
Z tamtąd już prosta droga, są trzy opcje.
- Opcja najtańsza, ale najcięższa – 19 km spaceru z plecakiem zapakowanym na kilka dni- My wybraliśmy tą opcję
- Opcja druga, lżejsza, ale bardziej kosztowna to taka, gdzie oszczędzasz kilka kilometrów w nogach i zamieniasz je na podwózkę łódką. W moich oczach było za mało oszczędności sił w przeliczeniu na cenę biletu
- Opcja trzecia – helikopter prosto pod stację górką Kebnekeise Fjällstation
My wybraliśmy opcje najtańszą i najbliżej natury, więc był namiot i picie wody z potoku. W stacji można przenocować, zjeść obiad, a nawet wziąć prysznic. Za to wszystko trzeba oczywiście zapłacić, ale jest to fajna opcja dla osób, które nie chcą spać w namiocie, którym zależy na lepszym komforcie i odpoczynku.
Pierwsze 16 kilometrów szliśmy w dość spoko pogodzie, niestety na ostatnie 2 kilometry niebo się otworzyło i miejsca pod namiot szukaliśmy w deszczu. Żeby nie było, że narzekam! Trafiła się nam bardzo przyzwoita pogoda, ale do tego zaraz dojdę.
Miejsce pod namiot. Jest go duzo, jak to w naturze, ale 99 % turystów (w tym my) spała na tzn kupie. Czyli jak możesz sobie wyobrazić to teren wokół stacji Kebnekeise pokryty był namiotami. To jest jedna z lekcji jakie wyniosłam z tej wycieczki, że nawet jeśli pada i jest się zmęczonym to warto odejść od tłoków i znaleźć kawałek ziemi dla siebie.
Widzieliśmy namioty rozbijane dosłownie na szlaku. Bo jego początek jest dość szeroki i tam był trochę dziki zachód.
Tę wycieczkę odbyliśmy w 2020 roku, czyli w czasie bumu na naturę i lokalne zwiedzanie. Wydawało mi się jakby nagle co trzeci Szwed przypomniał sobie, że ma w swoim kraju jakiś tam szczyt, wstał z kanapy i zdecydował, że na niego wejdzie. Część z tych ludzi była przygotowana do takiej wędrówki, niestety nie każdy. I trąbili o tym w mediach, na facebooku, czy podczas fiki w pracy.
My sami spotkaliśmy w drodze powrotnej grupkę może 5-6 młodych chłopaków w trampkach, którzy zapytali nas, czy to jeszcze daleko? Mieli oni jakieś 15 km do samej stacji i zastanawiali się, czy dadzą rade tego samego dnia pójść na szczyt. Nie wiem, czy byli tak naiwni, nieświadomi, czy po prostu słabi z matematyki i nie ogarniali dodawania kilometrów i godzin. Mój Tommy jest bardzo miłym i pomocnym człowiekiem i z chęcią odpowiadał im na wszystkie pytania, nie zauważył jednak, że rozmawia z chłopakami, którzy kupili namiot w Juli, czy Biltemie i zupełnie nie zdawali sobie sprawy dokąd oni idą.
Nie mówię tego absolutnie dlatego, aby oceniać nikogo po rzeczach jakie posiada, ale w wyprawie w góry, czy w naturę potrzebna jest podstawowa wiedza i otwarta głowa po to, aby uniknąć niepotrzebnych wypadków, czy nieprzyjemności.
Był też taki przypadek w tym roku, gdzie inna grupka turystów w szortach wezwała helikopter ratowniczy na pomoc, bo zaskoczyła ich pogoda i znaleźli się w trudnej sytuacji.
Raz jeszcze, nam też mogło się to przytrafić – nagła zmiana pogody, czy kontuzja. Ale podstawowe przygotowanie, jak np. Przeczytanie informacji w internecie co zabrać i jak się przygotować na wyprawę myślę, że jest obowiązkiem każdego z nas!
Ok teraz czas na szczyt. Na szczęście mieliśmy ze sobą GoPro i film z podejścia jest na moim YouTubie. Było ciężko, było pięknie, miejscami było dużo wody do przejścia. Widoki przecudowne, każda pora roku. Od słońca wysoko nad głową, takiego, że momentami szłam w szortach (mam takie rozpinane spodnie) i biustonoszu sportowym, a Tommy bez koszulki, bo tak się pociliśmy. Następnie trzeba było zrobić przerwę na snickersa i założyć bluzę. Potem były schody i śnieg. Potem dużo kamieni i ciągle pod górkę. A jak już weszliśmy pod górkę to okazało się, że musimy zejść baaaardzo dużo na dół.
I wtedy przyszło prawdziwe zmęczenie i to było mniej więcej w Kaffedalen – czyli w dolinie kawy. Takim miejscu, gdzie wielu zatrzymuje się na kawę, aby nabrać sił, aby znów atakować pod górę! I potem jeszcze dalej pod górę. Przed samym szczytem zobaczyliśmy w końcu ten ośnieżony wierzchołek, szczyt Szwecji.
Pamiętam, że miałam taki moment wzruszenia, nawet jak o tym teraz myślę. To niby tylko trochę ponad 2000 m więc no są wyższe góry umówmy się. Ale gdy tak szłam w skupieniu to myślałam o wielu rzeczach, między innymi o tym jak się tu znalazłam, w Szwecji, obok Tommy’ego, wchodząc na jakiś szczyt. I to było bardzo piękne uczucie. Widoki też były niesamowite no i trafiliśmy z pogodą! Ale to zobaczysz na filmie, podlinkuję w opisie odcinka te 2 filmiki z Kebne. Ah mam też na instagramie w wyróżnionych story relacje z tych dni, także jeśli jesteś tam to wpadnij do mnie na alicja.siarkiewicz
Na samym szlaku było sporo ludzi, ale nie nazwałabym tego tłumami. Atmosfera jaka panowała była zdecydowanie pozytywna. Ludzie się pozdrawiali, rozmawiali ze sobą i czuło się taką ogólna radość i podniecenie. Przynajmniej jak to czułam.
Droga na szczyt Kebnekeise zajęła nam 6 godzin w jedną stronę i jeśli wydaje Ci się, że z powrotem szło się dużo szybciej to Cię zaskoczę. Wcale tak nie było. Droga powrotna miała też sporo pod górkę i szłam ją na totalnym zmęczeniu. Pamiętam jak nagrywałam te filmiki na insta, taka blada i ledwo trzymałam otwarte oczy. Ale mój luby pocieszył mnie wtedy tekstem, że w stacji mają na pewno zimny Norrlands, czyli piwo. I ja nie jestem piwoszem, ale przyznam Ci, że weszło mi ono chyba na jeden łyk. Nawet nie pamiętam kiedy i jak, ale zjadłam wtedy chyba konia z kopytami.
Pamiętam jak opatrywałam swoje odciski na stopie i jak rozmawialiśmy z ludźmi którzy też, podobnie jak my doszli do wodopoju i po prostu rozmawialiśmy 🙂
Jak zapytałam kilka dni tego Tommy’ego co pamięta z tej wycieczki, coś co mogę powiedzieć w tym odcinku to kazał mi zaznaczyć, że mają zimne piwo w stacji górskiej, że można, a nawet trzeba wcześniej zarezerwować stolik w restauracji. Jedzonko było przepyszne! Trochę drogie, ale powiedzmy sobie szczerze, z takim widokiem i po takim dokonaniu to czuliśmy się jak Król i Królowa życia 🙂
Co oprócz samego szczytu ?
Bardzo przyjemny spacer doliną Tarfala, czyli Tarfaladalen. Był dla nas idealny na rozchodzenie się po wejściu na szczyt. Z Tarfali podziwiać można widok na obydwa szczyty Kebnekeise oraz kilka lodowców. Spotkaliśmy także stadko reniferów i maksymalnie 3 osoby.
Ostatniego, czyli trzeciego dnia byliśmy już tylko na spokojnym i krótkim spacerze do Elsas Bro oraz Jättegryta.
Podsumowując: jeden dzień poświeciliśmy na wędrówkę z parkingu Nikkaloukta do Stacji górskiej Kebnekeise, jeden dzień na wejście na szczyt, jeden na dolinę Tafrala oraz jeden na wedrówkę w okolicy stacji, kąpięl w lowodatym potoku oraz przepyszny obiad w restauracji.
Wyjazd, wędrówka marzenie. Idealna pogoda w dniu podejścia na szczyt. Ale zapowiedziałam na początku, że coś poszło nie tak. Ostatniego dnia, gdy spakowaliśmy namiot i siebie i ruszyliśmy w drogę powrotną – 19 km z dużymi plecakami. Nagle zaczęłam się pocić i po godzinie skręcałam się z potwornego bólu żołądka. I nie był to dla mnie nowy ból, bo czasem takie miewam. Trafiło na najgorszy z dni, gdzie miałam dużo do przejścia, a ciężki plecak i marsz to nie było najlepsze co mogłam zrobić. Nie mogłam też tego przeczekać, bo wiedziałam, że mi ot tak nie przejdzie.
Doczłapałam się do samochodu, jak tylko złapaliśmy zasięg to wyszukałam hotel w Kirunie i tak oto zrobiliśmy piękną pętle. Od kłopotów z samochodem, do kłopotów z żołądkiem.
Doszłam do siebie po około tygodniu i dalsze plany urlopowe sprowadziły się do tego, że byliśmy w domu.
Morał z tego taki, że … nigdy nie wiadomo. Warto przygotować się na różne scenariusze, warto czytać i dowiadywać się, ale nie warto planować co do dnia i minuty.
Od tamtej pory nic nie planujemy 🙂
Koniec!
Nie mam pojęcia, czy wysłuchałeś tego odcinka, bo też wybierasz się na Kebne, czy tak po prostu bo masz stertę prasowania, czy obierasz ziemniak, ale mam nadzieje, że umiliłam Ci czas, a może nawet przemyciłam jakieś informacje.
Do usłyszenia za dwa tygodnie,
Hej då!